Pozwólcie, że na wstępie przytoczę fragment jednego z moich nieopublikowanych opowiadań
(...)to, co było kiedyś, już nigdy nie powróci, niezależnie od tego, jak bardzo tego pragnęłam. Wszystko bowiem musiało mieć swój początek i kres, by nie zakłócić ładu, który panował na świecie.
I tym pięknym akcentem chciałabym zacząć swój monolog, który kieruję do wszystkich, którzy byli ze mną przez tyle lat.
Na dobrą sprawę nie potrafię przytoczyć dokładniej daty założenia Katalogu Naruto. Dlatego jedyne, co mogę rzetelnie podsumować, to fakt, ile razy się zmienialiśmy. Na każdym kroku starałyśmy się utrzymać poziom, dając Wam możliwość w łatwiejszy sposób znaleźć opowiadanie, które pokochacie. Bo prawda jest taka, że wśród tego całego blogowego bagna (chodzi mi tutaj przede wszystkim o onetowski serwis, który całkowicie zgłupiał) nie łatwo jest znaleźć to, czego się oczekuje.
Nie jestem dobra w pisaniu pożegnań. Nawet nie potrafię się żegnać.
Bo pomimo tego, że właśnie dotarł do mnie fakt, iż to już definitywny koniec, nie uważam, że ten mój cudowny okres w życiu się skończył. Poznałam wielu ludzi, którzy w mniejszym lub większym stopniu pomagali mi się odnaleźć w blogsferze, uczyli wielu przydatnych rzeczy i pokazali mi, że świat nie jest taki wstrętny, jak mi się początkowo wydawało.
Jeśli miałabym szczerze od serca pisać to pożegnanie, to skończyłoby się na tym, że mielibyście do przeczytania z 20 stron w Wordzie samych podziękowań.
Ale prawda jest taka, że nie wiem, jak powinnam Wam dziękować, by wynagrodzić Wam czas, który razem ze mną dzieliliście.
Ogromnie cieszę się, że podjęłam się tego zajęcia. Dodawanie blogów, zagłębianie się w Wasze cudowne historie, które powinny doczekać się wydania książkowego, dawało mi tyle przyjemności, że nawet nie jesteście w stanie sobie tego wyobrazić.
Podziwiam Was
Kocham Was
I nigdy o Was nie zapomnę.
Bo pomimo tego, że wszyscy kiedyś dorastamy, zaczynamy zajmować swój wolny czas innymi rzeczami i zapominamy o tym, co kiedyś dawało nam szczęście, to nadal gdzieś wewnątrz nas jest ta cząstka, która nie pozwala zapomnieć.
Dlatego jestem pewna, że jeszcze nie raz z łezką w oku będę wspominać czasu świetności Katalogu. Bo niewątpliwie taki był.
I mam nadzieję, że Wy także tak uważacie.
Mam nadzieję, że NASZE starania nie poszły na marne.
KOCHAM WAS, jeszcze raz, i mam nadzieję, że z tą samą pasją będziecie tworzyć dalej.
Cudownie jest bowiem mieć rzecz, która odróżnia nas od rówieśników.
Na sam koniec chciałabym podziękować wszystkim współautorką, które podjęły się prowadzenia Katalogu. Wiem, ze współpraca ze mną była ciężka i ogromnie Was za to przepraszam. Mam nadzieję, że mimo to dobrze będziecie wspominać ten okres i nie zapomnicie o mnie tak samo, jak ja o Was.
No, cóż.
To tyle.
5 lat jak z bicza strzelił.
Aż naprawdę chce mi się płakać, że to koniec.
Przepraszam
Trzymajcie się.
Nie będę płakać.
Przynajmniej się postaram :)
Ossu!
Wasza MEAGHAN
Tak na dobrą sprawę stwierdziłam, że skoro kończyć, to raz a porządnie, jakkolwiek głupio to brzmi. Mój pierwszy Narutowski FF, którego nigdy nie skończyłam. Dla ciekawych, zostawiam go tutaj :) Na blogu, gdzie Naruto nabierał nowego znaczenia. Przepraszam za wersję roboczą ;)
Kobieta mocno trzymała za rękę siedmioletnią dziewczynkę. Jej oczy nie były skierowane na dziecko, a na mężczyznę, który stał przed nią. Razem z jego osobą wszystkie jej wspomnienia wróciły. Przypomniała sobie ten dzień, w którym widziała go po raz ostatni, w którym jej serce pękło na pół. Było to tak dawno temu, iż kobieta przestała już wierzyć, że on nadal żyje. Na szczęście żył. Stał dokładnie przed nią, więc nie było innej możliwości.
Ciemnowłosa mocno zacisnęła uścisk, nie puszczając dziecka. Do jej oczu zaczęły napływać łzy, a mokre włosy przyczepiały się do jej policzków. Dlaczego akurat teraz? - pomyślała. Już dawno zdążyła otrząsnąć się z tej młodzieńczej miłości. Była wolna od tego uczucia i przez jakiś czas czuła się z tym wspaniale. Swojej podświadomości wmawiała, że on nie żyje, że to koniec. Rzeczywistość była inna.
Mężczyzna, tak samo jak ona, wpatrywał się w postać stojącą naprzeciwko siebie. Jego oczy wyrażały niekryte zdziwienie i bezradność. Chciał do niej podejść, przytulić, jednak dobrze wiedział, że nie było by to na miejscu. Nie po tym, co się stało. Minęło tyle lat, a mimo wszystko on nadal czuł do niej to samo, co wcześniej. Nawet więcej - jego uczucie było silniejsze.
Wiatr kołysał okolicznymi drzewami, a z ciemnych chmur zaczęły kapać kropelki deszczu. Zwierzęta pochowały się w swoich kryjówkach przed burzą, która się zbliżała. Śpiew ptaków ucichł i jedyne co było słychać, to nierówne oddechy ich dwojga.
Mała dziewczynka - Kaori, gdyż tak miała na imię, powoli zaczęła uwalniać się z uścisku kobiety. Uniosła głowę, by spojrzeć na swoją opiekunkę, jednak ona, nie zważając na ruchy dziecka, ciągle wpatrywała się w mężczyznę. Kaori wyciągnęła rękę ku kobiecie i szybkim ruchem pociągnęła ją za bluzkę, by zwrócić na siebie uwagę. Bezskutecznie.
- Sumire - odezwało się błagalnie dziecko. Kobieta nie odpowiedziała. - Pada, musimy iść - dodała Kaori.
Deszcz padał coraz mocniej, a ciemnowłosa kobieta, razem z dzieckiem i dwoma mężczyznami stali nieporuszeni, moknąc. Słońce zaszło za chmurami i dzień zaczął ustępować nocy. Wystraszona Kaori przytuliła się do swojej opiekunki.
- Sumire, chodźmy już! - krzyknęła.
- Kaori - odezwała się kobieta - schowaj się, ja … Muszę coś załatwić.
- Ale...
- Idź - stanowczo odpowiedziała.
Minęło trochę czasu, nim dziewczynka odważyła się opuścić swoją opiekunkę. Zawsze, gdy słyszała takie słowa, ktoś musiał zginąć. Kaori była dzieckiem aż nadto wrażliwym i zawsze martwiła się o Sumire, dlatego starała się nie odstępować jej na krok. Niestety, teraz nie miała wyboru. Musiała posłuchać kobiety, by jej nie rozzłościć.
Dziewczynka ruszyła w stronę lasu, gdzie przykucnęła pod drzewem, które chroniło ją przed niektórymi kroplami deszczu. Skuliła się i objęła swoje nogi ramionami. Była wystraszona i zmarznięta, co było widać po jej zachowaniu. Drżała i zgrzytała zębami, do czego dochodził jeszcze strach o Sumire. Nie chciała jej stracić. W swoim siedmioletnim życiu straciła już wiele bliskich osób i nie chciała, by Sumire podzieliła ich los. Była dla niej za ważna. Niewątpliwie nie potrafiłaby się pozbierać po tak wielkiej stracie.
Usłyszała grzmot, który dochodził zza jej pleców. Nie odwróciła się, gdyż bała się burzy. Przymknęła swoje niebieskie oczy i zaczęła szlochać. Sumire, wróć - powtarzała sobie w myślach. To moja wina, to moja... Dlaczego wtedy uciekłam, no dlaczego? Jak mogłam się zgubić! Naruto... Dlaczego mnie znalazłeś? To ja powinnam zginąć, a nie ona. To nie ona powinna teraz narażać swoje życie. Nie, nie ona... Ja.
Ubrania dziewczynki przemokły do suchej nitki, tak samo jak ona. Temperatura jej ciała zaczęła niebezpiecznie rosnąć, powodując tym samym gorączkę. Nie była ona przystosowana do takich warunków. Wbrew wszystkiemu, a szczególnie swojemu pochodzeniu, była bardzo kruchą istotką, która nie potrafiłaby obronić nawet siebie. Wychowała się w Kraju Ognia pod nadzorem najlepszych ninja i nigdy nie martwiła się o swoje zdrowie. Żyła jak w bajce, jednak nie każda bajka kończy się szczęśliwie. Jej zamieniła się w horror, który niewątpliwie nadal trwał.
Ciężkie krople deszczu opadały na jej odkryte ramiona. Wiatr wiał coraz głośniej, zacinając piaskiem w oczy. Kaori czuła się, jakby umierała. Nigdy nie doznała takiego uczucia, jednak wiedziała, że jest z nią źle. Powoli zaczęła tracić resztki swoich sił i opadła na ziemię. Usłyszała następny grzmot, nieco dalej, i siłą otworzyła oczy. Nagle poczuła przyjemne ciepło, które pochodziło z nieznanego jej źródła.
- Już dobrze, Kaori. Już dobrze - usłyszała kojący głos.
- Naruto? - zapytała, odzyskując przytomność.
- Jasne - odparł wesoło.
Blondyn ostrożnie podniósł dziewczynkę z ziemi, opatulił ją kocem i objął ramieniem. Jej ciało było przerażająco zimne, co chłopak zauważył od razu. Gdyby była tu Sakura. Wtedy by jej jakoś pomogła. Kaori niewątpliwie potrzebowała pomocy medyka, a Naruto nie był w stanie niczego zrobić. Nigdy nie zgłębiał się w tajemnice medycznego jutsu jak jego przyjaciółka, Sakura. Wiedział, że zrobił wszystko, co w jego mocy.
Ciemnowłosa kobieta stała w deszczu, wpatrując się w wyraźną postać mężczyzny. Przez jej myśli przechodziły najczarniejsze scenariusze, jak to spotkanie może się zakończyć. Co prawda, nigdy nie byli wrogami, ale w tym momencie nie byli nawet znajomymi. Uważała, że powinni się zachowywać jak nieznajomi sobie ludzie. Byłoby o wiele łatwiej, szczególnie dla niej.
Jasnowłosy mężczyzna, spuszczając wzrok, ruszył w kierunku Sumire. Włożył ręce do kieszeni i zatrzymał się parę kroków od niej. Uniósł głowę i spojrzał prosto w załzawione oczy kobiety. Próbował się uśmiechnąć, jednak nie był w stanie tego zrobić. I co ja mam jej powiedzieć? Jego zakłopotanie było widoczne aż zanadto, co ciemnowłosa od razu zauważyła. Przymknęła oczy i zdenerwowana zacisnęła dłoń w pięść, którą miała nieodpartą chęć uderzyć mężczyznę. Powstrzymała się. Chociaż pokusa była wielka, nie miała wystarczającej siły, by uderzyć kogoś, kto był dla niej bardzo ważny. Był, już nie jest - pomyślała.
- Wyładniałaś - powiedział opanowanym głosem mężczyzna. Sumire momentalnie otworzyła swoje oczy i przypadkowo spojrzała prosto w jego. Pokusa była silniejsza. Otrząsnęła się i odepchnęła go od siebie.
- Jak śmiesz! - krzyknęła przez łzy.
Opuścił wzrok. Chociaż doskonale wiedział, że ich spotkanie - jeśli kiedykolwiek będzie miało miejsce - będzie ciężkie, nie sądził, że tak trudno będzie mu zaakceptować jej zachowanie. Mimo wszystko musiał to zrobić, gdyż wiedział, że było ono doskonale uzasadnione. Wszystko, co wydarzyło się między nimi, było tylko i wyłącznie jego wina, szczególnie rzeczy mniej przyjemne.
- Ale nadal jesteś sobą - odparł.
- Nie twój interes! - krzyknęła w złości. - Miałeś nie żyć, rozumiesz?! Musiałeś znowu pojawić się w moim życiu?! - wyrzuciła z siebie. Słowa, które powiedziała wzburzyły w niej wiele emocji, szczególnie tych, których próbowała się wyzbyć przez wiele lat poprzez ciężkie treningi. Było to bardzo trudne. Wszystkie jej poświęcenia poszły na marne w jeden dzień, w jedną chwilę. - Miałeś nie żyć - powtórzyła i opadła na ziemię. Chociaż starała się najbardziej jak mogła, by się nie rozpłakać, nie potrafiła tego powstrzymać.
Jasnowłosy podszedł do niej. Przykucnął tak, by widzieć jej twarz i przytulił do siebie. Dla niego, cała ta sytuacja, była o wiele trudniejsza niż dla niej, jednak ona nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Wybacz mi, Sumire - szepnął do niej. - Ja nie chciałem.
Trwali przez pewien czas, przytuleni do siebie. Nie przeszkadzało im nic: ani zimny wiatr, ani deszcz, ani burza. Jedyne, co było dla nich ważne, to ich obecność. Chociaż wypierali się swoich uczuć, przy sobie zapominali o przeszłości. Liczyła się tylko teraźniejszość.
- ...sensei! - usłyszeli niewyraźny głos. Obydwoje wstali z ziemi i oddalili się od siebie. Sumire zlustrowała swoim wzrokiem sylwetkę mężczyzny i sama przed sobą przyznała, że jest taki jak dawniej.
Po pewnym czasie ujrzeli wyłaniającą się postać Naruto, który biegł w ich stronę. Sumire od razu zauważyła, że chłopak jest przerażony i coś strasznego musiało wydarzyć się w lesie. Poczuła lekki niepokój zaraz po tym, kiedy uświadomiła sobie, gdzie jest Kaori. Nie myśląc długo, podbiegła do blondyna i zatrzymawszy się tuż przed nim, rzuciła pytające spojrzenie. W ślad za nią poszedł mężczyzna, który dobiegłszy do chłopaka zaczął go uspokajać.
- Kaori, ona.. ona ma straszną gorączkę i chyba straciła przytomność, Kakashi-sensei, trzeba jej pomóc! - nerwowo poinformował ich Naruto.
KONIEC PROLOGU!
Mała blondynka, o niebieskich oczach, z wielkim podekscytowaniem przyglądała się wyczynom swojego starszego kolegi. Co prawda, był on dopiero genninem, do którego nie powinna się zbliżać ze względów bezpieczeństwa, jednak jego jutsu było dla niej przecudowne.
- Satori, Satori-senpai. A zrobisz tak, żeby było go więcej? - zapytała dziewczynka.
Chłopak, usłyszawszy zainteresowanie dziewczynki jego umiejętnościami, uśmiechnął się i wykonał pieczęci. Po chwili, oczom Kaori ukazało się o wiele więcej śniegu niż przedtem. Było to dla niej coś wspaniałego, gdyż nigdy nie miała okazji ujrzeć tego cudu natury. Jako córka Lorda Feudalnego nie mogła oddalać się od zamku, dlatego jej wielkim marzeniem było zostać ninja, który będzie w stanie o siebie zadbać, wtedy ojciec pozwolił by jej opuścić zamek. Codziennie otaczało ją grono nieznanych jej ludzi, którzy byli odpowiedzialni za jej bezpieczeństwo. Ojciec zmieniał ich regularnie co tydzień, by nie byli skorumpowani. Kaori czuła się okropnie, ponieważ chciała być samodzielna.
Dziewczynka szeroko otworzyła swoje duże oczy i z wielkim zafascynowaniem przyglądała się białemu puchowi, który leciutko opadał na jej ciało. Chociaż śnieg był zimny, co było dla niej zupełną odmiennością tego, co jej wpajano, starała się wyłapać jak najwięcej jego płatków. Zabawa trwała w najlepsze, jednak po pewnym czasie została przerwana.
- Kaori! Co robisz, wracaj! - usłyszała męski głos.
- Ja się tylko bawię - odpowiedziała, podchodząc do wysokiego mężczyzny.
- Nie wolno ci się oddalać! Wracasz ze mną do zamku - odparł chłodno i pociągnął dziewczynkę za ramię.
Do oczu Kaori zaczęły napływać łzy. Nienawidziła swojego pochodzenia, a jeszcze bardziej nie lubiła osoby, która w tym momencie miała się nią zajmować. Miał na imię Jiro i był wyjątkowo nie miły w stosunku do niej. Jiro był wysokim mężczyzną o brązowych oczach i rudych włosach. Dziewczynka nigdy nie wierzyła w stereotypy, jednak gdyby zapytaną ją co sądzi o ludziach z rudymi włosami, od razu stwierdziłaby, że są wredni. Dlaczego akurat on, tatusiu?
Ciągnięta przez Jiro, posłusznie przytakiwała na jego wywody.
- Nie możesz się oddalać. Jeżeli coś ci się stanie ja za to oberwę, a tego nie chcę. Masz być posłuszna i nie zbliżać się do okolicznych ludzi.
Kaori słuchała i zastanawiała się, dlaczego jej rodzina nie pozwala jej się bawić z rówieśnikami. Nie każdy był chodzącym mordercą, tak jak na przykład jej siostra. Przez okres swojego krótkiego życia poznała wiele osób i z wieloma chciałaby mieć kontakt. Niestety nie miała takiej możliwości.
- Puścisz mnie już? - zapytała, spoglądając na rękę Jiro, która zaciskała się na jej nadgarstku.
- Masz iść prosto do ojca - odpowiedział mężczyzna i rozluźnił uścisk.
- Hai - odparła przygaszona.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę pokoju swojego opiekuna. Przemierzała obszerne korytarze, których ściany pokryte były szarą, odrażającą farbą. Było dosyć ciemno, gdyż jedyne światło pochodziło ze świec, pozawieszanych co parę metrów od siebie, na ścianie.
Szła spokojnym krokiem. Przyzwyczajona do codziennego przemierzania znienawidzonego przez siebie zamku, zaczęła nucić ulubioną piosenkę, którą kiedyś śpiewała jej matka. Co prawda miała wtedy tylko cztery latka, jednak bardzo wyraźnie pamiętała swoją rodzicielkę. Pamiętała także swoją siostrę, która została wygnana.
Kaori doszedłszy do drzwi, zapukała w nie i ostrożnie otworzyła. Weszła do jasnego pomieszczenia, które oświetlało światło słoneczne, wdzierające się przez ogromne okna. Na środku pokoju stało biurko, a za nim, na krześle, siedział starszy mężczyzna - jej ojciec.
- Jestem, tato.
- Widzę - odparł i podrapał się po brodzie. - Słyszałem, że byłaś w wiosce. Mówiłem ci, że masz nie opuszczać terenu zamku.
- Hai - dziewczynka posmutniała i opuściła głowę.
- Ma się to nie powtórzyć - chłodno odparł ojciec. - A teraz możesz już iść.
Mężczyzna ostatni raz zlustrował postać córki i powrócił do czytania papierów, które zajmowały całe jego biurko. Był człowiekiem, który nigdy nie okazywał swoich uczuć. Żył według własnych przekonań, które zawsze przekazywał swoim poddanym i dzieciom. A raczej córce, gdyż do drugiej się nie przyznawał.
Kaori podniosła wzrok i wlepiając swoje smutne oczy w ojca, marzyła o tym, by chociaż raz powiedział „ Tak Kaori, możesz iść do wioski pobawić się z dziećmi”, jednak była na tyle inteligentną dziewczynką, by wiedzieć, że nie może na to liczyć z jego strony. Zawsze matka była tą kochającą stroną rodzica, która okazywała jej miłość i pozwalała na różne rzeczy. Ojciec zajmował się zupełnie innymi sprawami, takimi jak na przykład ochrona, co dla blondynki było zupełną stratą czasu.
Mężczyzna, nie zważając na obecność córki, przeglądał listy. Większość z nich od razu wyrzucał, ujrzawszy nadawcę. Nie interesowały go zażalenia ludu, czy sprawy pomniejszych wiosek. Najbardziej przejmował się listami od każdego z Kage, gdyż to oni byli jego jedynym zagrożeniem i pomocą jednocześnie.
Przeglądając kartki niespodziewanie natknął się na list, który szczególnie zwrócił jego uwagę. Wiadomość ta okazała się anonimowa, gdyż nie było na niej nadawcy, jednak władca doskonale wiedział, od kogo on jest. Pismo, które widniało na kopercie, od razu przywołało mnóstwo wspomnień, które już od dawna chciał wymazać z pamięci.
Drżącą ręką zaczął otwierać kopertę, by ujrzeć jej zawartość. Otworzywszy ją, wyjął kremową kartkę, na której, czarnym atramentem, została zapisana treść listu. Przez pewien moment mężczyzna przyglądał się wystraszony. Nie chciał wiedzieć co tam jest, jednak obawiał się, że może to być groźba kierowana do jego osoby.
Dziewczynka widząc poczynania ojca, zaczęła zastanawiać się, co mogło go tak wystraszyć. Strach w jego spojrzeniu widziała tylko raz, w momencie, do którego przenigdy nie chciałaby wrócić. Czyżby to było od niej? Minęło sporo czasu od pamiętnej nocy, w której Kaori stała się półsierotą, jednak dobrze pamiętała wszystko, co się wtedy wydarzyło. Aż za dobrze.
- Tato, czy ten list jest...
- Nie twój interes! - nerwowo przerwał jej, upuszczając kartkę.
Kaori podbiegła do papieru i podniosła go, jednak przeczytawszy pierwsze linijki, opadła na ziemię. Wszystko co się wydarzyło, wróciło do niej ze zdwojoną siłą. Zawsze była przekonana o jej niewinności, jednak to, co przed chwilą ujrzała, zniszczyło jej wyobrażenia.
- Czyli jednak... - wydukała.
- Mówiłem, że to nie twój interes - odrzekł ojciec, podszedłszy do dziewczynki. Odebrał jej list i przytulił ją do siebie. W momencie, gdy ujrzał łzy swojej córki, jego uczucia wyszły na zewnątrz. Przypomniał sobie tę noc, która zmieniła życie nie tylko jemu, ale także, a raczej w szczególności, życie jego młodszej córki. Co ci wtedy przyszło do głowy, Sumire?
KONIEC ROZDZIAŁU!
- Był ciepły wieczór. Słońce wolniutko chowało się za horyzontem, a księżyc zaczął oświetlać wioskę. Było spokojnie. Mieszkańcy zaczęli wracać do swoich domostw i szykować się do snu. Co prawda, nie było bardzo późno, jednak kolejny dzień był ważny nie tylko dla rodziny Lorda Feudalnego, ale także dla wszystkich mieszkańców. Święto Kwitnącej Wiśni (czyli Japonii), było tradycją ich wioski, dlatego każdy chciał pomóc w przygotowaniach, by kolejny rok był równie szczęśliwy i spokojny jak poprzedni.
Brązowowłosa kobieta siedziała przy łóżku swojej czteroletniej córki i śpiewała jej piosenkę, przy której dziecko usypiało. Dziewczynka wyciągnęła małą rączkę i złapało swoją rodzicielkę. Ayame, gdyż tak miała na imię brązowowłosa kobieta, przytuliła się do blondynki i szepnęła jej do ucha, iż zawsze będzie przy niej. Kaori szczęśliwa zachichotała i ułożyła się na drugą stronę. Zaczęła nucić sobie tę samą piosenkę, którą przed chwilą śpiewała jej matka, i po chwili zasnęła.
Ayame wyszła z pokoju dziewczynki i ruszyła w kierunku swojej sypialni. Na korytarzu minęła się ze swoją drugą, starszą córką - dwudziestopięcioletnią Sumire. Dziewczyna była bardzo tajemniczą osobą, która od momentu skończenia dwudziestu lat przestała ufać swoim rodzicom. Tak postrzegała to matka, która nie była świadoma prawdziwych pobudek Sumire.
Kobieta uśmiechnęła się do córki i wyminąwszy ją, zatrzymała się. Poczuła czakrę, którą dziewczyna kumulowała. Ayame, w czasach swojej młodości była jedną z najlepszych kunoichi wioski Ukrytej we Mgle, a jej kekkei genkai pozwalał na wyczuwanie czakry przeciwnika. Było to bardzo przydatne, w szczególności podczas rozpoznawaniu wroga.
- Co zamierzasz? - zapytała spokojnie.
- Dobrze wiesz - odparła Sumire. - Wiesz także, że o czymś wiem... - ucięła w środku zdania i przymknęła oczy. - Nie pozwolę ci na to.
- Zabijesz mnie? - zapytała z kpiącym uśmiechem.
Sumire spokojnie otworzyła swoje oczy, których źrenice z koloru niebieskiego, stały się żółte. Dziewczyna poczuła się zmieszana. Nie mogła pozwolić swojej matce na to, co miała zamiar zrobić, jednak nie miała także siły, by ją zabić. Zrezygnowana anulowała swoje kekkei genkai i spuściła wzrok. Zacisnęła dłoń w pięść i zagryzła zęby.
- Nawet nie próbuj - wysyczała.
- Nie będę próbować. Najwyżej to zrobię - odparła Ayame i niewzruszona ruszyła we wcześniej obranym sobie kierunku.
- Po co ci to?! - krzyknęła za nią ciemnowłosa. Kobieta odwróciła się, a na jej ustach pojawił się uśmiech.
- Kiedyś zrozumiesz - rzekła i na dobre odeszła od córki.
Sumire oparła się o ścianę i zaczęła przeklinać w myślach swoje postępowanie. Doskonale wiedziała, że będzie musiała ją zabić. Przed chwilą straciła doskonałą i - najprawdopodobniej - jedyną okazję ku temu. Zaprzepaściła plan, który razem ułożyli. Wiedziała, że będzie musiała ponieść konsekwencję. W pewnym momencie uderzyła się otwartą dłonią w czoło i sama do siebie rzekła: Długo jeszcze będziesz się tak nad sobą użalać? Wzięła głęboki wdech i wybiegła z zamku. Na zewnątrz już na nią czekał.
Jasnowłosy mężczyzna stał z założonymi rękoma i spokojny na duchu nucił sobie melodię. Po chwili zauważył postać o ciemnych włosach, która zbliżała się do niego. Zdezorientowany podrapał się po głowie i spokojnie poczekał na dziewczynę.
Brunetka szybko podbiegła do mężczyzny i ze spuszczonym wzrokiem stanęła naprzeciwko niego. Wiedziała, że nie wykonała powierzonego zadania, jednak miała nadzieję, że on nie będzie miał jej tego za złe. Co prawda, niebezpieczeństwo nadal było na wysokim poziomie, póki jej matka żyje, jednak z jego pomocą mogli to rozegrać inaczej.
- Nie dałam rady - powiedziała, wypuszczając powietrze z ust.
- Wiem.
- Co teraz zrobimy?
Mężczyzna wykonał pieczęci i przywołał do siebie psa - Pakkuna. Pies posłusznie stanął naprzeciwko osoby, która go przywołała i postawił swoje uszy, ukazując tym samym swoje skupienie.
- Tak, sprawy się troszkę skomplikowały - zaczął Kakashi - Pakkun, musisz iść do Hokage i objaśnić mu całą sytuację. Potrzebujemy nowego rozkazu.
- Jasne - odparł brązowy pies w niebieskim ubraniu i pobiegł w stronę Konohy.
Brunetka stanęła na kamieniu i zaczęła wpatrywać się w wioskę. Zamknęła oczy i spokojnie zaczęła oddychać świeżym powietrzem. Parokrotnie odrzucała od siebie myśl skoczenia w przepaść, gdyż misja, którą aktualnie wykonywała była dla niej najtrudniejszą ze wszystkich. Wiedziała, że będzie ciężko jeżeli będzie współpracować z Konohą, jednak wierzyła, że to wszystko dla bezpieczeństwa. Początkowo było dobrze; wykonywała zadania, eliminując wszystkich, którzy zagrażali spokojnej przyszłości Kraju Ognia i nie czuła z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Wiedziała, że tak trzeba. Jej świat przewrócił się do góry nogami dopiero wtedy, gdy dostała misją wyeliminowania swojej matki. Wówczas wszystko, czego się dowiedziała, było niczym fizyczna śmierć, o którą brunetka otarła się wielokrotnie.
Sumire poczuła ciepły oddech na swojej szyi. Spokojnie odwróciła się w kierunku, z którego dochodziło i ujrzała jego. Kakashi stał naprzeciwko niej i wpatrywał się w jej wyraz twarzy. Doskonale wiedział, o czym myśli. Musiał także podejmować okropne decyzje, które pociągały za sobą wiele konsekwencji, więc miał świadomość tego, co brunetka w danym momencie przeżywała.
Dziewczyna ujrzawszy mężczyznę, odwróciła się w stronę wioski, nie zważając na jego bliskość. W pewnym momencie poczuła czyjeś ręce, które oplotły się na jej biodrach. Nie wystraszyła się, ponieważ doskonale wiedziała, kto to. Wtuliła się w niego i przymknęła oczy.
- Wszystko będzie dobrze - szepnął.
- Wiem.
Po dłuższym czasie nadbiegł Pakkun i przekazał nowy rozkaz Kakashiemu. Jasnowłosy po zapoznaniu się z nowym planem, razem z Sumire, wtargnęli na teren zamku. Było już późno, dlatego wszyscy jego mieszkańcy dawno spali, a z pomocą brunetki straż nie była problemem. Obydwoje znaleźli się w budynku i skierowali się w stronę sypialni. Zadanie było na tyle ułatwione, iż Lord Feudalny miał wrócić dopiero za parę godzin, dlatego Ayame znajdowała się w pomieszczeniu sama.
Sumire najciszej jak potrafiła, otworzyła drzwi i razem z Kakashim weszli do pomieszczenia. Brunetka doskonale wiedziała, że jej matka nie da się tak łatwo. Była kunoichi i na pewno będzie próbowała się bronić.
Brązowowłosa naskoczyła na nich od tyłu z kunaiem w ręce. Obydwoje uniknęli ataku. Sumire zaatakowała pierwsza. Używając Kage Bushin no jutsu, otoczyła swoją matkę i z pomocą taijutsu powaliła ją. Dziewczyna była pewna, że już się nie podniesie, ponieważ jej matka nie wykazywała szczególnych zdolności w walce wręcz. Była o wiele lepsza w walce na dystans.
Sumire odwróciła się, nerwowo szukając wzrokiem Kakashiego. Czerwone zasłony kołysały się od powiewu wiatru, który dostał się do pomieszczenia przez otwarte okno. „Czyżby uciekł? Nie, to niemożliwe”. Ponownie rozejrzała się, jednak i tym razem nie ujrzała swojego towarzysza. W pewnym momencie usłyszała ciche skrzypnięcie, które dochodziło zza jej pleców. Wystraszona odwróciła się i ujrzała Ayame, która chciała ją zaatakować.
- Chidori! - usłyszała.
W chwilę potem jej matka upadła, a czerwona krew, która wydostała się z jej ust, zalała jej twarz. Białe ściany pokoju pokryły się rażącą czerwienią, a noc stała się straszliwie cicha. Sumire z przerażeniem w oczach spojrzała na matkę, a raczej na jej zwłoki, które bezbronnie leżały na białej posadzce. Minęło sporo czasu, nim dziewczyna zauważyła postać Kakashiego, który stał naprzeciwko niej. Zabił Ayame, a jednocześnie uratował życie Sumire. Mimo to, dziewczyna opadła na ziemię, nie dlatego, że się przestraszyła, lecz dlatego, że zabiła własną matkę, a jej zwłoki leżały na podłodze, wpatrując się martwymi oczami w jej osobę. Brunetka podtrzymała się rękoma o ziemię, by nie upaść. Nie miała siły wstać, była zbytnio przerażona tym, co przed chwilą się stało. Kakashi to zauważył i szybko znalazł się przy dziewczynie. Szybko pomógł jej wstać i przytulił do siebie.
- Już po wszystkim - rzekł kojącym głosem.
- Ja... Ja ją zabiłam? - zapytała sama siebie.
- Nie, ja to zrobiłem - odparł Kakashi. - Sumire - spojrzał jej prosto w oczy - musimy uciekać.
- Hai.
W tej samej chwili, do pomieszczenia wszedł mężczyzna. Był to jej ojciec, razem z młodszą córeczką, która obudziła się, gdy usłyszała dziwne dźwięki dochodzące z sypialni. Blondynka z uśmiechem na ustach trzymała ojca za rękę i za jego plecami nuciła piosenkę. Mężczyzna wszedł pierwszy.
- Mój Jashinie - zatrzymał się w progu i zlustrował pomieszczenie, które było całe we krwi. Ściany, meble, zasłony - wszystko mieniło się w kolorze jaskrawej czerwieni. Mężczyzna ujrzał skrawek niebieskiego ubrania. Zostawiając młodszą córkę, ruszył w tamtym kierunku, a po chwili oparł się o zabrudzoną ścianę. - Sumire, co ty tu... - nie dokończył. Dziewczyna wyskoczyła przez okno, a do przytomności wrócił dopiero wtedy, gdy usłyszał przeraźliwy pisk Kaori. Dziewczynka weszła do pokoju i ujrzawszy zakrwawione ciało swojej matki, wpadła w histerię.
KONIEC ROZDZIAŁU!
Drogi ojcze!
Chociaż nadal żyję z daleka od domu, doskonale wiem, że ciągle nie jesteś przekonany co do mojej niewinności. Prawda - zawsze byłeś inteligentną osobą i roztropnym władcą, który nawet w swojej rodzinie widział swoich potencjalnych wrogów. Niestety, miłość jest ślepa, tak jak mówiłeś. Ciebie oślepiła bardziej niż mnie.
Pisząc ten list nie miałam najmniejszego zamiaru wkraczania w Twoje spokojne życie Lorda Feudalnego. Chciałam Ci tylko dać znać, jako dobra córka, że nadal żyję i mam się dobrze. Pomieszkuje w większośc w Wiosce Ukrytej w Skale i chociaż wiem, że niedługo pojawią się tam Twoi podwładni ninja, nigdy mnie nie znajdziesz. Nawet nie trać czasu, ponieważ doskonale zdajesz sobie sprawę, że skończy się to niepotrzebnymi ofiarami.
Zastanawia mnie, dlaczego nigdy nie chciałeś wiedzieć dlaczego zabiłam własną matkę. Chociaż prawda jest taka, że nawet teraz, dzisiaj, nie mogę Ci tego powiedzieć, jestem w stu procentach pewna, że doskonale zdajesz sobie sprawę. Moja podwójna działalność przyczyniła się do tego w znacznym stopniu, jednakże niczego nie żałuję.
Na zakończenie chciałam Cię prosić, byś pozdrowił Kaori i uświadomił jej, że nawet jeśli jestem kimś, z kim nie chciałaby mieć doczynienia, pod żadnym pozorem nic jej nie zrobię. Za bardzo ją kocham.
Twoja,
Sumire
KONIEC LISTU!
Blondynka siedziała w swoim pokoju, od czasu do czasu spoglądając przez okno. Jej podpuchnięte oczy doskonale wyrażały ból, który przeżyła wspominając wydarzenia tamtej nocy. Chociaż już dawno pogodziła się ze stratą matki, nigdy do końca nie mogła pogodzić się z odejściem Sumire. Każdego wieczora zastanawiała sie, co skłoniło siostrę do takiego postępku.
Świtało. Słońce delikatnie zakłócało spokój nocy, która była wyjątkowo cicha. Dla Kaori świat ucichł w momencie przeczytania listu, który nie był takim, jakim, według niej, miał być. Jedyne, co zdziwiło ją bardziej niż cały list, to dopiska zwracająca sie bezpośrednio do niej. Było to niczy grom z jasnego nieba, który zazwyczaj przychodzi nie w porę. "Skoro mnie kochasz, to dlaczego to zrobiłaś, dosknale wiedząc, że mnie to skrzywdzi?".
Nagle z ogromnych humkiem otworzyły się drzwi, a w ich progu stanął rudy mężczyzna, który najwyraźniej nie był zadowolony ze swojej aktualej pozycji.
- Kaori, szykuj się! - krzyknął na dziewczynkę. - Idziemy do Konohy.
- Po co? - zdziwiła się blondynka.
- Rozporządzenie twojego ojca - odparł chłodno.
- Rozumiem.
Dziewczynka posłusznie wstała z łóżka i zabrawszy najpotrzebniejsze rzeczy, ruszyła razem z Jiro w stronę Wioski Ukrytej w Liściu. Nie do końca pamiętała gdzie to jest, bowiem ojciec bardzo rzadko kazał jej się zjawiać w miejscach jego interesów. Szczególnie tam, gdzie było zagrożone jej życie.
Po wielu godzinach drogi, Kaori, zmęczona wędrówką, przystanęła pod wielkim drzewem, dający przyjemny, chłodny cień. Kucnęła pod nim i przymknęła oczy, głęboko wdychając powietrze. Dzień był niemiłosiernie gorący, co w żaden sposób nie ułatwiało trudnej do przebycia drogi. Szczególnie dla cherlawej blondynki o kruchej posturze ciała.
- Kaori, idziemy! - krzyknął Jiro.
- Nie mam siły - rzekła dziewczynka.
- Mnie to nie interesuje. Masz iść, jeśli ci życie miłe.
- Ale...
- Żadnych ale! - ostro przerwał rudowłosy.
Kiedy dziewczynka zdała sobie sprawę, że nie ma szans wygrania ze swoim opiekunem, postanowiła że posłucha jego rozkazów. Głęboko wzdychając, podniosła się z ziemi i otrzepała niebieską spódniczkę, która pokryła się piaskiem.
- Szybko! - poganiał Jiro. - Idź przede mną.
Grzecznie maszerując przez las, blondynka zauważyła, że dzień powoli zbliża się ku końcowi. Słońce już dawno przestało obdarowywać swoimi gorącymi płomieniami i powoli zaczęło znikać. Chociaż Kaori nie wiedziała, gdzie jest Wioska Liścia, miała nieodbarte wrażenie, że coś jest nie tak. O ile dobrze pamiętała, Konoha znajdowała sie Kraju Ognia, tak samo jak jej dom, więc nie mogłaby leżeć tak daleko.
- Gdzie my dokładnie idziemy? - zapytała niepewnie swojego opiekuna.
Odpowiedziała jej tylko głucha cisza.
- Jiro, gdzie idziemy? Na pewno do Konohy? - powtórzyła pytanie.
Znowu cisza.
Wystraszona brakiem jakiejkolwiek reakcji ze strony swojego znienawidzonego opiekuna poczuła pot na swoim karku. Chociaż miała dopiero siedem lat, miała przeczucie, że coś jest nie tak. Stanęła w miejscu i głęboko odetchnęła. Powoli zaczęła obracać się za siebie, by zobaczyć co sie stało z Jiro. Jakież było jej zdziwinie, gdy za sobą nie ujrzała nikogo, tylko pustą, leśną uliczkę, którą przemierzała.
- Jiro! - krzyknęła wystraszona.
Nic nie odpowiadało.
Dziewczynka nerwowo zaczęła rozglądać się naokoło siebie, jednak nikogo nie ujrzała. W przypływie nerwów pisknęła i zaczęła się wycofywać. Przeszkodą okazał się pień wielkiego drzewa, który stał się dla nią podpurką. Kaori po chwili upadła i zasłoniwszy twarz rękom, zaczęła zastanawiać się, co teraz ma zrobić. Zupełnie nic nie przychodziło jej na myśl.
"Zgubiłam się... Dlaczego jest ze mnie taka niezdara?" - karciła się w myślach.
Niestety rzeczywistość była zupełnie inna. Poczynania blondynki, zza drzew, śledziła grupa ninja, którzy tylko czekali, gdy ta całkowicie się załamie i będzie łatwym celem.